Grażyna (Adam Mickiewicz) - Treść utworu strona nr 1
Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków
Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line. Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.
Szkolne lektury / Grażyna - Adam Mickiewicz / Treść utworu
::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::
Coraz to ciemniej; wiatr północny chłodzi,
Na dole tuman, a miesiąc wysoko
Pośród krążącej czarnych chmur powodzi,
We mgle nie całe pokazywał oko;
I świat był nakształt gmachu sklepionego,
A niebo nakształt sklepu ruchomego,
Księżyc, jak okno, którędy dzień schodzi.
Zamek na barkach nowogródzkiej góry
Od miesięcznego brał pozłotę blasku;
Po wałach z darni i po sinym piasku
Olbrzymim słupem łamał się cień bury,
Spadając na fosę, gdzie wśród wiecznych cieśni
Dyszała woda spod zielonych pleśni.
Miasto już spało, w zamku ognie zgasły,
Tylko po wałach i po basztach straże
Powtarzanymi płoszą senność hasły;
Wtem się coś z dala na polu ukaże:
Jakowiś ludzie biegą tu po błoniach,
A gałąź cieniu za każdym się czerni,
A biegą prędko - muszą być na koniach,
A świecą mocno - muszą być pancerni.
Zarżały konie, zagrzmiała podkowa.
Trzej to rycerze jadą wzdłuż parowa;
Zjechali, stają; a pierwszy z rycerzy
Krzyknie i w trąbkę mosiężną uderzy;
Uderzył potem raz drugi i trzeci -
Strażnik mu z baszty rogiem odpowiada -
Brzękły wrzeciądze, pochodnia zaświeci
I most zwodzony z łoskotem opada.
Na tętent koni zbiegli się strażnicy,
Chcąc bliżej poznać i męże, i stroje.
Pierwszy mąż jechał w zupełnej zbroicy,
Jaką zwykł Niemiec przywdziewać na boje;
I krzyż miał czarny na białej kapicy,
I krzyż na piersiach u złotej pętlicy,
Trąbkę na plecach, kopiję u toku,
Różaniec w pasie i szablę u boku.
Poznali męża Litwini z tych znaków,
Więc cicho jeden do drugiego szepce:
To jakiś urwisz od psiarni Krzyżaków,
Tuczny, bo pruską krew codziennie chłepce.
O, gdyby nie był nikt tu więcej z warty,
Zarazby w bagnie skąpał się ten plucha,
Aż pod most pięścią zgiąłbym łeb zadarty!
- Tak oni mówią; on niby nie słucha,
Lecz musiał słyszeć, bo się bardzo zdumiał,
A chociaż Niemiec, głos ludzki rozumiał.
- "Książę jest w zamku?" - "Jest, lecz o tej porze
Bardzoście wasze poselstwo spóźnili;
Dziś nie możecie stawić się we dworze,
Chyba na jutro". - "Jutro? Ani chwili!
Zaraz, natychmiast, choć w spóźnioną porę,
Litaworowi o posłach donieście;
Niebezpieczeństwo na mą głowę biorę,
A wy dla znaku pierścień tylko weźcie!
Nie trzeba więcej: skoro ujrzy godło,
Pozna, kto jestem i co nas przywiodło".
Cichość dokoła, zamek we śnie leży.
Co za dziw? Północ, jesienią noc długa;
Za cóż dotychczas w Litawora wieży
Lampa, jak gwiazdka, między kratą mruga?
Wszak dziś powrócił, jeździł w kraj daleki,
Snu potrzebują troskliwe powieki.
On przecie nie śpi. Posłano na zwiady:
Nie śpi, lecz żaden z pałacowej straży,
Ani z dworzanów, ani z panów rady,
Do progu jego zbliżyć się nie waży.
Daremnie poseł i grozi, i prosi:
Groźba i prośba na nic się nie przyda.
Kazano wreszcie obudzić Rymwida:
On wolę pańską nosi i odnosi,
On głową w radzie, prawą ręką w boju,
Jego nazywa książę drugim sobą,
W obozie, w zamku jemu każdą dobą
Wstęp do pańskiego otwarty pokoju.
W pokoju ciemno i tylko od stoła
Kaganiec światłem konającym płonął.
Litawor chodził po gmachu dokoła,
A potem stanął i w myślach utonął.
Słucha, co Rymwid o Niemcach powiada,
Ale mu na to nic nie odpowiada.
To się rumieni, to wzdycha, to blednie,
Wydając twarzą troski niepowszednie.
Poszedł ku lampie, żeby ją poprawił,
Wrzakomo poprawia, a do głębi ciśnie;
Wcisnął nareszcie i całkiem zadławił -
Nie wiem, przypadkiem, czyli też umyślnie.
Snać, że poskromić nie mógł wnętrznej wrzawy
I w pogodniejsze wystroić się lice,
A jednak nie chciał, by sługa z postawy
Zgadnął pańskiego serca tajemnice.
Znowu komnatę obchodzi dokoła,
Lecz, kiedy okna kratowane mijał,
Widna przy blasku miesięcznego koła,
Co się przez szyby i krat
następna strona
::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::
|