Pan Wołodyjowski (Henryk Sienkiewicz) - Rozdział XL strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz / Rozdział XL

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


Tuhaj-bejowicza nikt nie myślał szukać, więc leżał w pustkowiu, póki sam nie oprzytomniał. Oprzytomniawszy siadł i pragnąc zrozumieć, co się z nim dzieje, począł oglądać się po okolicy. Ale widział ją jakoby w mroku; następnie poznał, że widzi tylko jednym okiem, i to źle. Drugie było wybite albo zalane krwią. Azja podniósł ręce do twarzy. Palce jego trafiły na sople krwi okrzepłej na wąsach; usta miał także pełne krwi, która go dławiła tak, że musiał charkać i odpluwać ją kilkakrotnie; straszliwy ból przeszył mu przy owym spluwaniu twarz; posunął palce ku górze od wąsów, ale odjął je natychmiast z jękiem boleści.


      Uderzenie Basi zmiażdżyło mu górną część nosa i nadwerężyło kość w policzku. Chwilę przesiedział bez ruchu; następnie tym okiem, w którym pozostało mu nieco światła, począł rozglądać się dokoła, a ujrzawszy w szczelinie pasmo śniegu, przyczołgał się do niego i chwyciwszy go pełną garść, przyłożył do swej rozbitej twarzy. Przyniosło mu to natychmiast wielką ulgę, więc gdy śnieg topniejąc spływał różowymi strumieniami na jego wąsy, znów go nabierał w garść i znów przykładał. Prócz tego począł go jeść chciwie, i to również przynosiło mu ulgę. Po pewnym czasie ów ciężar niezmierny, który czuł na swej głowie stał się o tyle lżejszy, że Azja przypomniał sobie wszystko, co się stało. Ale w pierwszej chwili nie odczuł ni wściekłości, ni gniewu, ni rozpaczy. Ból cielesny zgłuszył wszystkie inne uczucia i pozostawił tylko jedną chęć- chęć prędkiego ratunku.


      Azja zjadłszy jeszcze kilka przygarści śniegu począł oglądać się za koniem : konia nie było; wówczas zrozumiał, że jeśli nie zechce czekać, aż Lipkowie po niego przyjadą, to musi iść piechotą. Więc oparłszy się rękoma o ziemię, próbował wstać, ale tylko zawył z bólu i znów usiadł. Przesiedział może z godzinę i znów jął czynić usiłowania. Tym razem udało mu się o tyle, że wstał i oparty plecami o skałę, zdołał utrzymać się na nogach; ale gdy pomyślał, że trzeba opuścić podporę i dać krok, potem drugi i trzeci w pustą przestrzeń, poczucie niemocy i strachu owładło nim tak silnie, że omal nie siadł znowu. Jednakże się przemógł i wydobywszy szablę wsparł się na niej i posunął się naprzód. Szło. Po kilku krokach uczuł, że nogi jego i całe ciało są silne, że włada nimi doskonale, tylko głowa jest jakoby nie jego i na kształt olbrzymiej wagi chwieje mu się to w prawo, to w lewo -to w tył, to naprzód. Miał takie poczucie, jakby tę głowę, zbyt ciężką i chwiejną, niósł z nadzwyczajną ostrożnością i nadzwyczajną obawą, aby jej nie uronić na kamienie i nie rozbić. Czasem też ta głowa zawracała nim całym, jakby jej na tym zależało, by chodził w kółko. Chwilami czyniło mu się ciemno w jedynym władnym oku; wówczas podpierał się obu rękoma na szabli. Lecz zawrót głowy przechodził z wolna - natomiast ból wzrastał ciągle- i wiercił tak w czole, w oczach, w całej głowie, aż skowytanie wydobywało się z piersi Azji.


      Echa skał powtarzały jego jęki i szedł wśród tej pustyni krwawy, straszny, do upiora niż do człowieka podobniejszy. Mroczyło się już, gdy usłyszał przed sobą tętent konia. Był to dziesiętnik lipkowski, który przyjeżdżał po rozkazy. Tego wieczora Azja znalazł jeszcze tyle siły, że pościg zarządził, ale zaraz potem legł na skóry i przez trzy dni następne nikogo widzieć nie mógł prócz Greka cyrulika, który mu rany opatrywał, i Halima, któren cyrulikowi pomagał. Dopiero czwartego dnia odzyskał mowę, a z nią i świadomość tego, co zaszło.


      I zaraz gorączkowa myśl jego pobiegła za Basią. Widział ją biegnącą przez skały i pustynie; wydawała mu się ptakiem, który odlatywał raz na zawsze; widział ją przybywającą do Chreptiowa; widział ją w objęciach męża, i na ów widok porywał go ból sroższy niż od rany, a razem z bólem żal, a z żalem srom poniesionej klęski.


- Uciekła, uciekła ! - powtarzał ustawicznie i wściekłość dławiła go tak, że chwilami przytomność zdawała się go z

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP