Ogniem i mieczem (Henryk Sienkiewicz) - Tom Pierwszy Rozdział XI strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Ogniem i mieczem - Henryk Sienkiewicz / Tom Pierwszy Rozdział XI

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


W chacie kantarzeja wojskowego na przedmieściu Hassan-Basza w Siczy siedziało przy stole dwóch Zaporożców pokrzepiając się palanką z prosa, którą czerpali ustawicznie z drewnianego szaflika stojącego na środku stołu. Jeden, stary, już prawie zgrzybiały, był to Fyłyp Zachar, sam kantarzej, drugi Anton Tatarczuk, ataman czehryńskiego kurzenia, człowiek około lat czterdziestu, wysoki, silny, z dzikim wyrazem twarzy i skośnymi, tatarskimi oczyma. Obaj mówili z sobą z cicha, jakby w obawie, żeby ich kto nie podsłuchał.


- Więc to dziś? - spytał kantarzej.


- Ledwie nie zaraz - odpowiedział Tatarczuk. - Czekają tylko na koszowego i Tuhaj-beja, który z samym Chmielem pojechał na Bazawłuk, bo tam stoi orda. "Towarzystwo" zebrało się już na majdanie, a kurzeniowi jeszcze przed wieczorem zbiorą się na radę. Nim noc nastanie, będzie wszystko wiadomo.


- Hm! może być źle! - mruknął stary Fyłyp Zachar.


- Słysz, kantarzeju, a ty widział, że było pismo i do mnie?


- Jużci, widziałem, bom sam listy odnosił do koszowego, a jam człowiek piśmienny. Znaleźli przy Lachu trzy pisma; jedno do samego koszowego, drugie do ciebie, trzecie do młodego Barabasza. Wszyscy już w Siczy wiedzą o tym.


- A kto pisał? nie wiesz?


- Do koszowego pisał książę, bo na liście była pieczęć, kto do was, nie wiadomo.


- Sochroni Bih!


- Jeślić cię tam jawnie przyjacielem Lachów nie nazywają, to nic nie będzie.


- Sochroni Bih! - powtórzył Tatarczuk.


- Widać się poczuwasz.


- Tfu! Do niczego się nie poczuwam.


- Może też koszowy wszystkie listy skręci, bo mu i o własny łeb chodzi. Było tak dobrze do niego pismo jak do was.


- A może.


- Ale jeśli się poczuwasz, to...


      Tu stary kantarzej zniżył głos jeszcze bardziej:


- Uchodź!


- Ale jak? i gdzie? - pytał niespokojnie Tatarczuk. - Koszowy na wszystkich ostrowach straż postawił, żeby się nikt do Lachów nie wymknął i nie dał znać, co się dzieje. Na Bazawłuku pilnują Tatarzy. Ryba się nie przeciśnie, ptak nie przeleci.


- To się skryj w samej Siczy, gdzie możesz.


- Znajdą. Chyba ty mnie schowasz między beczkami w bazarze? Ty mój krewniak!


- I brata rodzonego nie chowałbym. Boisz się śmierci, to się upij; pijany ani poczujesz.


- A może w listach nic nie ma?


- Może...


- Ot, bieda! ot, bieda! - rzekł Tatarczuk. - Nie poczuwam się do niczego. Ja dobry mołojec, Lachom wróg. Ale choćby i nic w liście nie było, czort wie, co Lach powie przed radą? Może mnie zgubić.


- To serdyty Lach; on nic nie powie!


- Byłeś dziś u niego?


- Byłem. Pomazałem mu rany dziegciem; nalałem gorzałki z popiołem w gardło. Będzie zdrów. To serdyty Lach! Mówią, że Tatarów narznął na Chortycy, nim go wzięli, jak świń. Ty o Lacha bądź spokojny.


      Ponury odgłos kotłów, w które bito na koszowym majdanie, przerwał dalszą rozmowę. Tatarczuk usłyszawszy ten odgłos drgnął i zerwał się na równe nogi. Nadzwyczajny niepokój malował się w jego twarzy i ruchach.


- Biją wezwanie na radę - rzekł łowiąc ustami oddech. - Sochroni Bih! Ty, Fyłyp, nie mów, o czym ja z tobą tu gadał. Sochroni Bih!


      To rzekłszy Tatarczuk chwycił szaflik z palanką, przechylił go obiema rękoma do ust i pił, pił, jakby chciał się na śmierć zapić.


- Chodźmy! - rzekł kantarzej.


      Odgłos kotłów huczał coraz donośniej.


      Wyszli. Przedmieście Hassan-Basza oddzielone było od majdanu tylko wałem opasującym kosz właściwy i bramą z wysoką basztą, na której widać było paszcze zatoczonych dział. W środku przedmieścia stał dom kantarzeja i chaty atamanów kramnych, naokół zaś dość obszernego placu szopy, w których mieściły się kramy. Były to w ogóle nędzne budowy klecone z bierwion dębowych, których w obfitości dostarczała Chortyca, a poszyte gałęziami i oczeretem. Same

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP