Ludzie Bezdomni (Stefan Żeromski) - Tom Drugi "Pielgrzym" strona nr 2

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Ludzie Bezdomni - Stefan Żeromski / Tom Drugi "Pielgrzym"

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


poprzednia strona

e wąsy pasowały do niej także bardzo. Nos prosty, oczy duże, srogie pod krzaczastymi brwiami, znamionowały krew szlachecką silnie pulsującą w żyłach. Delikatność obejścia, miękkie ruchy zdawały się być utrudniającymi dla tej figury potężnej. Niemniej - płaty szerokie świetnego kortu, obejmujące kadłub jej i nogi, sprawiały efekt odzieży przypadkowej i tymczasowo narzuconej.


      Korzecki rozglądając się z szacunkiem po salonie nachylił, się w kierunku jego właściciela i szepnął:


- Widzę coś nowego...


- No, co?


- Jakaś niewielka sztuczka, ale aż oczy bolą.


- Ten zegar?...


- To, to!


- Kupiłem go - rzekł dyrektor z satysfakcją ukrywaną dyskretnie - w Monachium. Szczerze mówiąc, za bezcen.


      Po chwili dodał:


- Za bezcen!


      Wstał wkrótce i ułatwił gościom zbliżenie się do zegara empire stojącego pod kloszem na gzymsie konsoli. W istocie było to coś bardzo ładnego w skromności swych linii i naiwności płaszczyzn


- No, a Uhde oprawiony? - żywo zapytał Korzecki.


- A jakże, a jakże! - i powiem koledze - bajecznie. Chcecie może zobaczyć?


      - Ależ, jeśli łaska...


      - Proszę, proszę tędy.


      - Jakże panna Helena, czy wciąż jeszcze zajęta Ropsem?


- A tak, ona swym Ropsem... proszę panów tędy...


      Wszyscy trzej weszli do sąsiedniego gabinetu urządzonego z przepychem. Zaściełał go dywan i wypełniało mnóstwo sprzętów, nad którymi królowało niejako wspaniałe biuro. Kandelabry, figurynki, fotografie w ramach stojących, przyciski i mnóstwo książek - piętrzyło się na nim. Œciany zawieszone były malowidłami i rysunkami, a biblioteka, rzeźbiona misternie, połyskiwała od złoconych tytułów.


- Widziałeś pan to głupstewko?


      Korzecki przymrużył powieki i z wyrazem najgłębszej ciekawości badał wskazany obrazek.


- Kupiłem tę sztuczkę w Mediolanie, w tej, wiecie panowie, budzie, co to Cenacolo Vinciano. Otóż zaszedłem tam... Był upał. Za oknem, słyszę, musztruje jakiś oficerek z wrzaskiem oddział tych rycerzy, których później rozmiata jak śmiecie byle Menelik... Patrzę, że kopiuje Wieczerzę jakiś młody włochino. Œliczny, szelma, jak najcudniejszy obraz. Włosy na łbie wzburzone, nos, panie, usta, oczy jak u jastrzębia. Maluje, maluje... Przyskoczy do swych sztalug i tnie pędzlem, ale to w całym znaczeniu tego wyrazu - tnie. Widzę - zrobił tylko jedną figurkę, a reszta ledwo, ledwo naszkicowana. To mię, powiem panom, tak uderzyło, że tysiąc razy bardziej niż oryginał. Co za wyraz, co za twarz! Jak te oczy patrzą! To jest przecie apostoł... I nie tylko apostoł, ale człowiek, który z boleścią pyta: "Czy ja cię mam wydać, Mistrzu i Panie?" Ani sposobu wytrzymać; mówię do tego malarzyka.


- Signore pittore, quanto tego ten cndro ?


      Spojrzał na mnie i mruknął, że jeszcze nie namalowane. Gadam mu, jak umiem, że mi jest wszystko jedno, pokazuję mu palcem na tego apostoła i krzyczę, że go chcę mieć i takiego, jak jest. Łypnął tylko okiem jak wilk i maluje dalej. Kiedy ja znowu do niego, warknął:


- Mille lire...


- O - mówię - signore pittore to trochę molto.


      Wreszcie targ w targ wpakowałem bestii sześćset franków i zabrałem obraz ledwo podmalowany Tu w domu wystrzygliśmy z córką tylko naszego apostoła, a resztę się wyrzuciło. Ale co to za fizys! Nieprawdaż?


- O tak, w istocie... Jest to coś, coś...


      Korzecki nachylił się do Judyma i szepnął mu do ucha w taki sposób, że gospodarz słyszał wyrazy:


- Prawda, z jakim smakiem urządzone mieszkanie?


      Dyrektor uśmiechnął się pod wąsem i mówił:


- Ech, ze smakiem... Pochlebstwa... Jakkolwiek, aby, aby... Trudnoż mieszkać po naszemu, po sarmacku.


   

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP