Pan Wołodyjowski (Henryk Sienkiewicz) - Rozdział XLII strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz / Rozdział XLII

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


Wieści o przybyciu Basi piorunem rozleciały się po Chreptiowie, ale nikt prócz małego rycerza, pana Zagłoby i niewiast służebnych nie widział jej ni tego wieczora, ni następnych. Po owym omdleniu przy progu izby odzyskała jeszcze do tyla przytomność, że mogła przynajmniej w kilku słowach powiedzieć, jak i co się zdarzyło, lecz wnet poczęły się nowe omdlenia, a w godzinę później, lubo ją cucono wszelkimi sposobami, ogrzewano, pojono winem, próbowano karmić, nie poznawała już nawet męża i nie było wątpliwości, że poczyna się dla niej długa i ciężka choroba. Tymczasem jednak ruch uczynił się w całym Chreptiowie. Żołnierze dowiedziawszy się, że "pani" wróciła półżywa, wysypali się na majdan jak rój pszczół; oficerowie zebrali się wszyscy w świetlicy i szepcząc z cicha, wyglądali niecierpliwie nowin z alkierza, w którym złożono Basię. Przez długi czas jednak nie można się było niczego dowiedzieć. Wprawdzie chwilami przemykały pędem przez świetlicę służebne niewiasty, to do kuchni po grzaną wodę, to do apteczki po plastry, maście i driakwie, ale te nie pozwalały się zatrzymywać. Niepewność zaciężyła ołowiem na wszystkich sercach. Coraz większe tłumy, nawet ze wsi, zbierały się na majdanie; pytania krążyły z ust do ust; rozeszła się wieść o zdradzie Azji i o tym, że "pani" ocaliła się ucieczką, ale że uciekała cały tydzień bez jadła i spania. Na ową wieść podnosiły się piersi wściekłością. Wreszcie ogarnęło gromady żołnierzy dziwne a straszne wrzenie, bo tłumione obawą, by głośnym wybuchem nie narazić zdrowia chorej.


      Na koniec po długim oczekiwaniu wyszedł do oficerów pan Zagłoba z czerwonymi oczyma i zjeżonymi resztkami włosów na głowie, a oni skoczyli ku niemu hurmem i sypnęły się wnet ciche, gorączkowe pytania:


- Żyje ? żyje ?


- Żyje - odparł staruszek - ale Bóg raczy wiedzieć, czy za godzinę...


      Tu głos mu uwiązł w gardzieli, dolna warga poczęła mu się trząść i chwyciwszy się nagle rękoma za głowę, usiadł ciężko na ławie. Po czym tłumione łkania poczęły poruszać jego pierś. Na ów widok pan Muszalski chwycił w objęcia pana Nienaszyńca, choć go zwyczajnie mniej lubił, i zawył z cicha, a pan Nienaszyniec zawtórował mu zaraz. Pan Motowidło oczy wybałuszył, jakby chciał coś połknąć i nie mógł, pan Snitko począł drżącymi rękoma żupan rozpinać, a pan Hromyka ręce podniósł do góry i tak chodził po izbie. Dojrzeli żołnierze przez okna te oznaki desperacji, więc sądząc, że pani już umarła, wszczęli gwar i lament. Pan Zagłoba, posłyszawszy ten hałas, wpadł nagle w furię i wyskoczył jak z procy na majdan.


- Cicho, szelmy! żeby was pioruny potrzaskały! -zawołał przyduszonym głosem. Oni zaś umilkli wraz, zrozumiawszy, że jeszcze nie czas na lament, ale nie schodzili z majdanu. Pan Zagłoba zaś wrócił do świetlicy uspokojony nieco i znów siadł na ławie. W tej chwili niewiasta służebna pokazała się znowu we drzwiach alkierza. Pan Zagłoba zerwał się ku niej.


- Co tam?


- Œpi.


- Œpi? Chwała Bogu!


- Może Bóg da...


- Co pan komendant robi?


- Pan komendant przy łożu.


- To dobrze! ruszaj, po coć posłano!


      Tu pan Zagłoba zwrócił się ku oficerom i rzekł powtarzając słowa niewiasty:


- Może Bóg Najwyższy się zmiłuje. Œpi! Jakowaś nadzieja we mnie wstępuje... Uf!...


      I oni odetchnęli równie głęboko. Potem zbili się naokół pana Zagłoby w ciasne kółko i poczęli dopytywać:


- Dla Boga! jakże się to stało? Co to było? Jakimże sposobem piechotą uciekła?


- Z początku nie piechotą uciekała - odszepnął pan Zagłoba - jeno na dwóch koniach, bo i tego psa, żeby go mór pobił, zrzuciła z kulbaki.


- Uszom nie wierzym!


- Głownią od pistoletu dała mu między oczy, a że się wonczas przyzostali, nikt nie widział i nikt nie gonił. Jednego konia wilcy jej zarżnęli, drugi się utopił pod lodem. O Chryste miłosierny! Szło niebożątko samo przez bory nic n

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP