Ogniem i mieczem (Henryk Sienkiewicz) - Tom Pierwszy Rozdział XVIII strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Ogniem i mieczem - Henryk Sienkiewicz / Tom Pierwszy Rozdział XVIII

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


Kurcewiczowie nie spali jeszcze. Jedli wieczerzę w owej sieni napełnionej zbroją, która szła przez całą szerokość domu od majdanu aż do sadu z drugiej strony. Na widok Bohuna i pana Zagłoby zerwali się na równe nogi. Na twarzy kniahini odbiło się nie tylko zdziwienie, ale nieukontentowanie i przestrach zarazem. Młodych kniaziów było tylko dwóch: Symeon i Mikołaj.


- Bohun! - rzekła kniahini. - A ty tu co robisz?


- Przyjechał się wam pokłonić, maty. A co, nie radziście mi?


- Radam ci, rada, jeno się dziwię, żeś przybył, bo słyszałam, że w Czehrynie stróżujesz. A kogo to nam Bóg z tobą zesłał?


- To jest pan Zagłoba, szlachcic, mój przyjaciel.


- Radziśmy waszmości - rzekła kniahini.


- Radziśrmy - powtórzyli Symeon i Mikołaj.


- Mościa pani! - rzecze szlachcic. - Prawda, że gość nie w porę gorszy od Tatarzyna, aleć i to wiadomo, że kto do nieba chce iść, ten musi podróżnego w dom przyjąć, głodnego nakarmić, spragnionego napoić...


- Siadajcie tedy, jedzcie i pijcie - mówiła stara kniahini. - Dziękujemy, żeście przyjechali. No, no, Bohun, alem się ciebie nie spodziewała, chyba że sprawę masz do nas?


- Moze i mam - rzekł z wolna watażka.


- Jaką? - pytała niespokojnie kniahini.


- Przyjdzie pora, to pogadamy. Dajcie odpocząć. Z Czehryna prosto jadę.


- To widać było ci pilno do nas?


- A gdzie by mnie miało być pilno, jeśli nie do was? A kniaziówna-donia zdrowa?


- Zdrowa - rzekła sucho kniahini.


- Chciałbym też nią oczy ucieszyć.


- Helena śpi.


- To szkoda. Bo ja długo nie zabawię.


- A gdzie jedziesz?


- Wojna, maty! Nie ma na nic czasu. Lada chwila hetmani w pole wyprawią, a żal będzie Zaporożców bić. Mało to razy my z nimi jeździli po dobro tureckie - prawda, kniaziowie? - po morzu pływali, sól i chleb razem jedli, pili i hulali, a teraz my im wrogi.


      Kniahini spojrzała bystro na Bohuna. Przez głowę przeszła jej myśl, że może Bohun ma zamiar połączyć się z rebelią i przyjechał jej synów wybadać.


- A ty co myślisz robić? - spytała.


- Ja, maty? a cóż? ciężko swoich bić, ale trzeba.


- Tak i my uczynimy - rzekł Symeon.


- Chmielnicki zdrajca! - dodał młody Mikołaj.


- Na pohybel zdrajcom! - rzekł Bohun.


- Niech im kat świeci! - dokończył Zagłoba.


      Bohun znów mówić począł:


- Tak to na świecie. Kto ci dziś przyjacielem, jutro Judaszem. Nikomu nie można wierzyć na świecie.


- Jeno dobrym ludziom - rzekła kniahini.


- Pewnie, że dobrym ludziom można wierzyć. Dlatego ja też wam wierzę i kocham was, bo wyście dobrzy ludzie, nie zdrajcy...


      Było coś tak dziwnego i strasznego w głosie watażki, że przez chwilę zapanowało głębokie milczenie. Pan Zagłoba patrzył na kniahinię i mrugał swoim zdrowym okiem, a kniahini utkwiła wzrok w Bohunie.


      Ten mówił dalej:


- Wojna nie żywi ludzi, jeno morzy, dlatego chciał ja was jeszcze widzieć, zanim ruszę. Kto wie, czy wrócę, a wy by mnie żałowali, bo wy moje druhy serdeczne... nieprawda?


- Tak nam dopomóż Bóg! Od małego cię znamy.


- Ty nasz brat - dodał Symeon.


- Wy kniazie, wy szlachta, a wy Kozakiem nie gardzili, w dom przygarnęli i krewną-donię obiecali, bo wy wiedzieli, że dla Kozaka bez niej ni życia, ni bycia, tak się i zmiłowali nad Kozakiem.


- Nie ma o czym i mówić - rzekła śpiesznie kniahini.


- Nie, maty, jest o czym mówić, bo wy moi dobrodzieje, a ja też prosił tego oto szlachcica, przyjaciela mego, żeby mnie za syna wziął i do herbu przypuścił, aby wy nie mieli wstydu oddając krewniaczkę Kozakowi. Na co pan Zagłoba się zgodził i my oba będziem się starać o pozwolenie u sejmu, a po wojnie pokłonię się panu hetmanowi wielkiemu, któren na mnie łaskaw, może poprze; on przecie i Krzeczowskiemu nobilitację wyrobił.


- Bóg ci dopomó

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP