Chłopi (Władysław Stanisław Reymont) - Wiosna Rozdział VII strona nr 1
Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków
Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line. Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.
Szkolne lektury / Chłopi - Władysław Stanisław Reymont / Wiosna Rozdział VII
::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::
Na taką dziwną wieść Hanka aż się uniesła z pościeli, że Jagustynka przechwyciła ją jeszcze w porę i do poduszek przygnietła.
- Dyć się nie ruchajcie, nie pali się nikaj!
- Bo taką rzecz powiedzieli, jakby im we łbie zamroczyło; przemyjcie sobie ciemię święconą wodą, to wama dur przejdzie.
- Nie, Hanuś, rozum swój mam i prawdę rzekłem, jako pan Jacek od wczoraj siedzi wraz ze mną... juści... - jąkał Bylica przyginając się do kichania po tęgim zażyciu.
- Widać już do cna ogłupiał! Obaczcie; czy nie wracają, dziecko mi zagłodzą.
- Od kościoła nikogój jeszcze nie widno! - objaśniła po chwili Jagustynka, znowu zabierając się do uprzątania izby, posypując ją piaskiem.
Stary kichał zawzięcie raz po razie, że aż na ławie przysiadł.
- Trąbicie kiej w mieście na rynku!
- Bo krzepka tabaka pana Jackowa, całą paczkę mi dał... całą...
Rano jeszcze było, oknem zazierało jasne i ciepłe słońce drzewa się w sadzie chwiały od wiatru, zaś przez wywarte drzwi do sieni cisnęły się pogięte gęsie szyje i czerwone, syczące dzioby, a całe stado utaplanych w błocie i piszczących gąsiąt skrabało się na próg wysoki. Naraz pies gdziesik zawarczał, że gęsi podniosły krzyk, a kwoki siedzące na jajach gdakać poczęły strachliwie i sfruwać z gniazd.
- A dyć chociaż do sadu wypędźcie, może się trawą zabawią.
- Wypędzę, Hanuś, i od gap przypilnuję...
Wnet przycichło w izbie, jeno szum drzew dochodził ze dworu i kolebały się zdziebko światy, wiszące u czarnego pułapu.
- Co tam chłopaki robią? - zapytała Hanka po długiej chwili.
- Pietrek orze ziemniaczysko pod górką, a Witek we wałacha bronuje zagony pod len na świńskim dołku.
- Mokro tam jeszcze?
- Juści, trepy całkiem więzną, ale po zbronowaniu rychlej przeschnie.
- Nim się też ziemia wygrzeje do siewu, może już wstanę...
- O sobie teraz pamiętajcie, a roboty wama nikto nie ukradnie!
- Wydojone to krowy?
- Samam doiła, bo Jaguś pod oborą szkopki ustawiła i gdziesik poszła.
- Nosi się cięgiem po wsi jak ten pies, że żadnej pomocy ni wyręki. Hale, powiedzcie Kobusowej, że zagony pod kapustę dam i Pietrek gnój od niej wywiezie i zaorze, ale po cztery dni odrobku z jednego. Przy sadzeniu ziemniaków odrobiłaby połowę, a resztę we żniwo.
- Kozłowa też chciałaby zagon pod len na odrobek.
- Tyla odrobi, co pies napłacze. Niech se kaj indziej szuka, dosyć się łoni naszczekała przed całą wsią na ojca, że ją ukrzywdził.
- Jak wam do upodoby, wasz gront, to i wasza wola! Filipka tu wczoraj podczas waszych rodów zachodziła o ziemniaki.
- Za pieniądze chciała?
- Odrobiłaby; tam grosza w chałupie nie poświeci, głodem przymierają.
- Z pół korczyka do jedzenia zaraz niech weźmie, a potrza jej więcej, to dopiero po sadzeniu, boć nie wiada, wiela ostanie. Przyjdzie Józka, to odmierzy, choć robotnica z Filipki, no!... zbywa jeno...
- A z czego to nabierze mocy? Nie doje, nie dośpi, a co rok rodzi.
- Marnacja, mój Jezu, żniwa jeszcze za górami, a przednówek za progiem.
- Za progiem! W chałupach już siedzi, za brzuchy ściska, że ledwie zipią.
- Wypuściliście to maciorę?
- Legła pod ścianą, ale prosiaki śliczne, okrągluchne kiej te bułeczki.
Bylica stanął we drzwiach i zająkał:
- Gęsi pod jangrestami ostawiłem. A to przyszedł niby pan Jacek we święto i powiada: "Wprowadzę się do ciebie, Bylica, na komorne i dobrze zapłacę..." Myślałech: przekpiwa se z chłopa, jako u panów zwyczajnie, i rzekę: "Grosza mi potrza i pokoje wolne mam!" Zaśmiał się, dał mi paczkę peterburki, chałupę obejrzał i mówi: "Wy możecie tu wysiedzieć, to i ja poradzę, a chałupę z wolna wyporządzim, że za dwór starczy!"
- Cie, taki szlachcic, dziedziców brat! - dziwiła się stara.
- Zrobił se legowisko pobok mojego i siedzi. Wychodziłem, to na progu papierosa kurzył i wróble ziarnem przynęcał.
- A cóż to jad
następna strona
::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::
|