Beniowski (Juliusz S³owacki) - PIE¦Ñ PI¡TA strona nr 1
Liczniki odwiedzin | Ksiêgi go¶ci | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków
Archiwum lektur szkolnych zosta³o powo³ane do ¿ycia w sierpniu 2005 roku, na ³amach serwisu prezentujê ksi±¿ki znanych pisarzy, które s± szkolnymi lekturami lub s± warto¶ciowe (wg mnie). Wszystkie ksi±¿ki s± zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których ksi±¿ki prezentujemy nie ¿yj± ju¿ ponad 70 lat i ich dzie³a s± obecnie dobrem publicznym, które mo¿na rozprowadzaæ bez uiszczania jakichkolwiek op³at. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line. Zapraszam do wymiany pogl±dów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.
Szkolne lektury / Beniowski - Juliusz S³owacki / PIE¦Ñ PI¡TA
::-[ poprzedni rozdzia³ :: spis tre¶ci :: kolejny rozdzia³ ]-::
Przez ciemne, smutne go¶ciñce kurhanów Niesie go czarny koñ dniami i noc±. Pod ziemi± têtna zakopanych dzbanów Z prochem rycerzy – na niebie ³opoc± Kruki jak stada posêpne szatanów; W czaharach zbroje rycerzy migoc± I dzidy b³yszcz± krwawymi p³omyki. Tam na kurhanach posêpne lirniki Siedz± i graj± dumy dawnych czasów. Dumy wychodz± na rozleg³e pola, Wpadaj± smutne w szum dêbowych lasów; I stamt±d znowu, jak harfy Eola, Zmiêszane z szumem li¶cianych ha³asów Wychodz± na step, a ludzka niedola Leci, wichrami p³acz±cymi wiana, Jakby nie ludzi ustami ¶piewana. Tu siedz± wianki na polu czumaków I ogieñ pal± wielki, jasny, chmurny; Tam dalej wieñce podró¿ników ptaków, A drop na stra¿y – albo sêp bezpiórny; Podobni z dala do rzymskich orszaków Ko³o chor±gwi albo ko³o urny, Gdzie smêtne wodza popio³y z³o¿one: Odprawuj±ce stra¿ i zamy¶lone. Beniowski przeby³ Dniepr – gdy raz wieczorem, Kiedy ju¿ ksiê¿yc wstawa³ zamy¶lony, Obaczy³ ogieñ pod dêbowym borem, W ziemi pal±cy siê, wielki, czerwony. Przy ogniu siedzia³ cz³ek okryty worem, Dzikiej i strasznej twarzy jak Hurony, Gotowa³ strawê, i pazury czarne Krwawi±c, odziera³ ze skór ca³± sarnê. Ta, wywrócona, oczyma szklannemi Zda³a siê ¿ebraæ u ognia lito¶ci. Dalej siedzia³o dwóch panów na ziemi. Na jednym ¿upan by³, skóra i ko¶ci; Drugi oty³y i z rubinowemi Policzki, pe³en w sobie wielmo¿no¶ci, Przepija³ g³o¶no do drugiego zdrowiem Z butla, co mia³ brzuch obszyty sitowiem. Ów pan wspania³ej tuszy – trochê baba Na twarzy – dziwnej mia³ zbrojê struktury. Od ko³nierza mu sz³a ¿elazna sztaba, Malowanymi natykana pióry. Rzek³by¶, ¿e rodzi go królowa Saba, Ze z dawnych czasów spad³ jak ¿aba z chmury. Chocia¿ siê zbroja nam wydaje dzika – Beniowski pozna³ zaraz pancernika. Gdzieniegdzie jeszcze snuli siê po kraju Starzy minionych czasów kochankowie, Którzy nie pili kawy ani czaju, ¯elaza kawa³ nosili na g³owie Jak starej kawa³ arki na Synaju; A Bóg im dawa³ rumiano¶æ i zdrowie, Zw³aszcza ¿e s³omê wk³adali do butów. Litwin pancernik, jeden z tych mamutów, Siedzia³, jak mówiê, i z oplecionego Butla pi³. Litwin to by³ starej daty; Z chudym siê na czas po³±czy³ koleg±. A jego s³uga, czerwonokud³aty Perkunas, który pana zna³ ma³ego I z mi³o¶ci mu, a nie dla zap³aty S³u¿y³, choæ nosi³ imiê dawnych bogów, Kucharzem teraz by³ – i u trójnogów Wiesza³... ach! nie ju¿ dla Znicza kadzid³o, Lecz kawa³ sarny; – ju¿ nie dawne runy ¦piewa³, lecz diab³a ¿mujdzkiego straszyd³o Krzy¿em odpêdza³, gdy bi³y pioruny. Wybornie umia³ wêdziæ gêsi skrzyd³o I po tatarsku zawijaæ ko³duny – Król perski, który p³aci³ z³ota minê Za ka¿d± now± rzecz, to za boæwinê Da³by dwie. – O boæwino! Hipokreno Litewska! Ty, co utworzy³a¶ szko³ê! Waza twa zawsze wytryska Kamen±, Która ma oczki gazeli weso³e, A w rêku bia³ym swym – ni piu, ni meno – W r±czkach, które s± zakasane, go³e, Wieniec z barszczowych uszów; o nagrodo! Ze mi j± kiedy¶ dasz – marzy³em m³odo... Lecz teraz tracê nadziejê. Niestety! „Nie Iza” – jak mówi Kochanowski – pró¿no! Pró¿no depta³em parnasowe grzbiety I mia³em nieraz Dyjanê us³u¿n±: Kiedym chcia³ zamkn±æ Sybir w tryjolety, Muza zosta³a mi rymami d³u¿n±; Z tego wiêc posz³o, ¿e pisa³em proz±, „Odjemn±” – mówi „Tygodnik” – o zgrozo! Odjemn±! – czy od „Tygodnika”? Bo¿e! Kto tam odejmie co, ten bêdzie m±dry; Ty by¶ nie odj±³ nic sam, Pitagorze, Z twoj± tabliczk± w rêku... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Po kropkach piszê dalej. Wiatr by³ ch³odny I ogieñ pali³ siê weso³o z trzaskiem; Beniowski nie by³ to bohater modny, Co siê ksiê¿yca tylko karmi blaskiem, Przypomnia³ sobie w³a¶nie, ¿e
nastêpna strona
::-[ poprzedni rozdzia³ :: spis tre¶ci :: kolejny rozdzia³ ]-::
|