Pan Wołodyjowski (Henryk Sienkiewicz) - Rozdział LII strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz / Rozdział LII

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


Tegoż dnia jeszcze pan Wołodyjowski wyjechał z chorągwiami na pomoc młodemu panu Wasilkowskiemu, który ku Hryńczukowi skoczył, bo przyszła wieść, iż tam Tatarowie wpadli torhakiem, ludzi krępując, bydło biorąc, ale wsi dla niepoznaki nie paląc. Pan Wasilkowski wnet ich rozgromił, jasyr odebrał i jeńców wziął. Tych pan Wołodyjowski do Żwańca powiódł poleciwszy panu Makowieckiemu na pytki ich wziąść i zeznania ich rządnie spisać, tak aby hetmanowi i królowi mogły być odesłane. Tatarzy zeznali, iż z rozkazania perkułabskiego granicę przeszli mając sobie dodanego w pomoc rotmistrza Styngana z Wołoszą. Natomiast, lubo przypiekani, nie umieli powiedzieć, jak daleko mógł znajdować się w tej chwili cesarz turecki z całą potęgą, gdyż idąc niesfornymi kupami przodkiem, nie utrzymywali z całym obozem związku.


      Wszyscy jednak zgodnie zeznali, że cesarz potęgę poruszył, że do Rzeczypo- spolitej ciągnie i prawdopodobnie wkrótce stanie już pod Chocimiem. Nie było w tych zeznaniach nic nowego dla przyszłych obrońców Kamieńca, ponieważ jednak w Warszawie, na dworze królewskim, jeszcze nie wierzono w wojnę, przeto postanowił pan podkomorzy podolski wyprawić jeńców wraz z ich nowinami do Warszawy.


      Podjazdy wróciły zadowolone z pierwszej ekspedycji. Tymczasem wieczorem przybył do Wołodyjowskiego sekretarz jego pobratymca, Habareskula, starszego perkułaba chocimskiego. Nie przywiózł on żadnego listu, bo perkułab bał się pisać, natomiast polecił powiedzieć ustnie swemu pobratymcowi Wołodyjowskiemu, "źrenicy oka" i "kochaniu serca", aby się na baczności miał i jeśli Kamieniec nie ma dość wojsk do obrony, by pod jakimkolwiek pozorem miasto opuścił, bo cesarz już drugiego dnia w Chocimiu z całą potęgą spodziewan.


      Wołodyjowski kazał podziękować perkułabowi i nagrodziwszy sekretarza wysłał go z powrotem, sam zaś zawiadomił natychmiast komendantów o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Wieść, lubo spodziewano się jej każdej godziny, wielkie uczyniła wrażenie. Zdwojono gorliwość przy robotach miejskich, pan Hieronim Lanckoroński zaś ruszył bez chwili zwłoki do swojego Żwańca, by stamtąd na Chocim mieć oko.


      Czas jakiś upłynął na oczekiwaniu, na koniec w Porcjunkułę 2 sierpnia sułtan stanął pod Chocimiem. Rozlały się pułki jako morze bezbrzeżne - i na widok ostatniego grodu leżącego w granicach władzy padyszacha okrzyk:


      "Allach! Allach!", wyrwał się z setek tysięcy gardzieli. Po drugiej stronie Dniestru leżała bezbronna Rzeczpospolita, którą te niezmierne wojska miały zalać jak powódź lub pożreć jak płomień. Tłumy wojowników, nie mogąc się pomieścić w grodzie, rozłożyły się na polach, na tych samych, gdzie kilkadziesiąt lat temu równie liczną armię proroka rozgromiły polskie szable. Teraz zdawało się, że nadszedł czas zemsty, i nikt w tych dzikich zastępach, począwszy od sułtana, skończywszy na ciurze obozowym, nie przeczuwał, że te pola po dwakroć będą dla półksiężyca złowrogie. Nadzieja, ba! Nawet pewność zwycięstwa ożywiała wszystkie serca. Janczarowie i spahisowie, tłumy pospolitego ruszenia z Bałkanów, z gór Rodopu, z Rumelii, z Pelionu i Ossy, z Karmelu i Libanu, z pustyń arabskich, znad brzegów Tygru, z nizin nilowych i spiekłych piasków afrykańskich, wydając dzikie okrzyki domagały się, by ich natychmiast na "niewierny brzeg" prowadzić. Lecz tymczasem muezinowie z chocimskich minaretów poczęli wołać na modlitwę, więc uciszyło się wszystko. Morze głów w zawojach, kapuzach, fezach, burnusach, kefiach i stalowych hełmach pochyliło się ku ziemi i przez pola poszedł głuchy pomruk modlitwy, na kształt brzęczenia niezmiernego roju pszczół - i porwany przez powiew, leciał za Dniestr ku Rzeczypospolitej.


      Za czym ozwały się bębny, krzywuły i piszczałki, dając znak wytchnienia. Lubo wojska szły z wolna i wygodnie, chciał przecie padyszach dać im po długiej drodze aż z Adrianopola dorzeczny w

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP