Pan Wołodyjowski (Henryk Sienkiewicz) - Rozdział LI strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz / Rozdział LI

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


W trzy tygodnie później o południu stanął pan Nowowiejski w Chreptiowie. Drogę z Raszkowa odbywał dlatego tak długo, że częstokroć jeszcze przeprawiał się na drugą stronę Dniestru, podchodząc czambuły i perkułabskich ludzi wzdłuż rzeki po różnych stanicach stojących. Ci opowiadali potem nadciągającym sułtańskim wojskom, że wszędzie widzieli polskie oddziały, a słyszeli o wielkich wojskach, które pewnie nie czekając na przybycie Turków pod Kamieniec, same drogę im zaskoczą i w walnej bitwie się z nimi zmierzą.


      Sułtan, którego zapewniano o bezsilności Rzeczypospolitej, bardzo się zdumiewał i wysyłając naprzód Lipków, Wołoszę i naddunajskie ordy, sam posuwał się powoli naprzód, bo pomimo swej niezmiernej potęgi, bitwy z regularnymi wojskami Rzeczypospolitej wielce się obawiał. W Chreptiowie nie zastał pan Nowowiejski Wołodyjowskiego, gdyż mały rycerz pociągnął za panem Motowidłą do pana podlaskiego przeciw krymskiej ordzie i Doroszeńce. Tam nową sławę do dawnej dodając, wielkich przewag dokonał: srogiego Korpana rozgromił i ciało jego na pastwę zwierza w dzikim polu zostawił; toż groźnego Drozda rozgromił, toż mężne- go Małyszkę, toż dwóch braci Sinych, słynnych kozackich zagończyków, toż wiele pomniejszych watah i czambułów.


      Pani Wołodyjowska zaś w chwili przybycia Nowowiejskiego zbierała się właśnie z resztą ludzi i taboru do Kamieńca, bo Chreptiów trzeba już było wobec zbliżającej się nawałności zostawić. Z żalem wyjeżdżała pani Wołodyjowska z tej drewnianej fortalicji, w której licznych wprawdzie przygód doznała, ale w której najszczęśliwsza pora jej życia spłynęła - przy mężu, wśród sławnych żołnierzy i wśród serc kochających. Teraz na własną prośbę miała wyjechać do Kamieńca na nieznane losy i niebezpieczeństwa, jakimi oblężenie groziło.


      Lecz serce mężne mając nie poddawała się żalowi, natomiast pilnie doglądała przygotowań czuwając nad żołnierzami i taborem. Pomagali jej w tym pan Zagłoba, który w każdej przygodzie rozumem wszystkich przenosił, oraz pan Muszalski, łucznik niezrównany, a przy tym żołnierz dzielnej ręki i niepomiernego doświadczenia. Wielce się oni wszyscy przybyciem pana Nowowiejskiego ucieszyli, choć zaraz z twarzy młodego rycerza poznali, że ni Ewki, ni słodkiej Zosi z niewoli pogańskiej wydobyć nie zdołał. Łzami też rzewnymi Basia losy obydwóch panien oblała, bo już je za stracone należało uważaé. Sprzedane nie wiadomo komu, mogły ze stambułskiego rynku być uwiezione do Azji Mniejszej, na wyspy pod rządem tureckim będące albo do Egiptu, i tam w haremach zamkniętych trzymane. A wobec tego nie tylko ich wykupić, ale dopytać się o nie było niepodobieństwem. Płakała Basia, płakał roztropny pan Zagłoba, płakał i pan Muszalski, łucznik niezrównany - jeden tylko pan Nowowiejski oczy miał suche, bo już mu brakło łez. Lecz gdy zaczął opowiadać, jako hen, ku Dunajowi, aż pod Tekicz poszedł i tam Lipków pod bokiem ordy i sułtana rozgromił, a złowrogiego Azję Tuhaj-bejowicza schwytał, obadwaj starzy rycerze poczęli w szable trzaskać i wołać:


- Dawajcie go sam! Tu, w Chreptiowie, zginąć powinien!


      Na to odrzekł pan Nowowiejski:


- Nie w Chreptiowie, ale w Raszkowie zginął, bo tam był powinien, a mękę mu wachmistrz tutejszy obmyślał, która nie była lekka.


      Tu opowiedział, jaką śmiercią umarł Azja Tuhaj-bejowicz, a oni słuchali w zgrozie, lubo bez litości.


- Że Pan Bóg zbrodnie ściga, wiadomo - rzekł wreszcie pan Zagłoba- ale to dziw, że diabeł tak licho swoich sług broni !


      Basia westchnęła pobożnie, podniosła oczy w górę i po małej chwili rozwagi odrzekła :


- Bo mu potęgi brak, która by mocy bożej zdzierżyć mogła!


- O, tuś waćpani utrafiła! - zawołał pan Muszalski - bo gdyby, czego Boże broń, diabeł był od Pana Boga mocniejszy, tedyby wszelka justycja, a z nią i Rzeczpospolita sczeznąć musiała!


- Przeto

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP