Pan Wołodyjowski (Henryk Sienkiewicz) - Rozdział XXXVII strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz / Rozdział XXXVII

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


Mały rycerz zgodnie z przewidywaniem Basi, zakrzyknął zrazu, gdy się o jej zamiarach dowiedział, że nigdy się na nie nie zgodzi, bo sam jechać nie może, a bez siebie jej nie puści, lecz wówczas zaczęły się ze wszystkich stron prośby i nalegania, które wkrótce zachwiać miały jego postanowieniem.


      Basia nalegała wprawdzie mniej, niż się spodziewał, bo jej się bardzo chciało z mężem jechać, a bez niego wyprawa straciła dla niej część powabu, lecz Ewka klękała przed nim i całując go po rękach, zaklinała na jego afekt dla Basi, by pozwolił.


- Nikt inny do mego ojca nie odważy się przystąpić - mówiła mu- i takową rzecz oznajmić: ni ja, ni Azja, ni nawet mój brat; jedna pani Basia może to uczynić, bo on jej niczego nie odmówi!


      Na to Wołodyjowski :


- Baśce się w swaty nie bawić! A oprócz tego, przecie wracać musicie tędy, niechże to za waszym powrotem uczyni.


      Ewka odpowiedziała płaczem. Bóg wie, co się do powrotu stanie, i jest nawet pewna, że zamrze ze strapienia; ale dla takiej sieroty, nad którą nikt nie ma miłosierdzia, tak będzie najlepiej.


      Mały rycerz posiadał niezmiernie czułe serce, więc poczynał wąsikami ruszać i po izbie chodzić. Żywnie nie chciało m u się ze swoją Baśką rozłączać choćby na jeden dzień, a cóż dopiero na parę tygodni. Jednakże widocznie bardzo go owe prośby poruszały, bo w parę dni po tych szturmach ozwał się któregoś wieczora:


- Żebym mógł razem jechać, nie mówię! Ale nie może to być, bo mnie tu służba trzyma!


      Basia skoczyła do niego i przyłożywszy różane swe usta do jego policzka, poczęła powtarzać :


- Jedź, Michałku, jedź, jedź!


- Żadną miarą nie może być! - odrzekł stanowczo Wołodyjowski. I znów upłynęło dni parę. Przez ten czas radził się mały rycerz pana Zagłoby, co mu czynić przystoi? Lecz ów rady odmówił.


- Jeśli nie ma innych przeszkód, jeno twój sentyment - rzekł - to co ja mam gadać? Sam postanów. Jużci pustka tu będzie po hajduczku. Żeby nie mój wiek i trudna droga, to i ja bym pojechał, bo bez niej nijak.


- A widzisz, wasze! Przeszkód istotnie nie ma: pora trochę mroźna, ot i wszystko; zresztą spokojnie i komendy wszędzie po drodze, tylko bez niej nijak.


- Tedy ci właśnie mówię: sam postanów!


      Po tej rozmowie na nowo począł się pan Michał wahać i na dwoje rzecz rozważać. Ewki było mu żal. Zastanawiał się także nad tym, czy wypada samą dziewczynę wysyłać z Azją w tak długą drogę, a jeszcze więcej nad tym, czy godzi się życzliwym ludziom nie dopomóc, skoro zdarza się sposobność tak łatwa? O cóż bowiem chodziło? O wyjazd Basi na dwa lub trzy tygodnie. A choćby szło tylko o dogodzenie Basi, by mogła widzieć Mohilów, Jampol i Raszków, to i czemu by jej nie dogodzić? Azja czy tak, czy owak musi iść ze swoją chorągwią do Raszkowa, będzie więc ochrona wszelka, a nawet zbyteczna wobec zupełnego wyniszczenia zbójów i zimowego spokoju od ordy.


      Chwiał się więc coraz bardziej mały rycerz, co spostrzegłszy niewiasty ponowiły nalegania: jedna przedstawiając tę wyprawę jako dobry uczynek i swój obowiązek, druga płacząc i lamentując. Pokłonił się wreszcie komendantowi i Tuhaj-bejowicz. Mówił, iż wie, że niegodzien takiej łaski, ale tyle przecie okazał i wierności, i przywiązania do obojga państwa Wołodyjowskich, że śmie o nią prosić. Wielkie on ma długi wdzięczności dla obojga, bo nie pozwolili nim poniewierać i wówczas, gdy jeszcze nie wiadomo było, że jest Tuhaj-bejowym synem. Nie zapomni nigdy, że pani komendantowa opatrywała jego rany i była mu nie tylko panią łaskawą, ale i jakoby matką.


      Dowody swej wdzięczności złożył on już w bitwie z Azbą-bejem, więc i w przyszłości, nie daj Bóg okazji, w potrzebie z radością nałoży za swą panią głową i ostatnią kroplę krwi wyleje. Potem jął opowiadać o swej dawnej, nieszczęsnej dla

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP