Pan Wołodyjowski (Henryk Sienkiewicz) - Rozdział XXXV strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz / Rozdział XXXV

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


Spali wszyscy nazajutrz do późna prócz żołnierzy strażowych i małego rycerza, który nigdy dla żadnej uciechy służby nie zaniedbał. Młody pan Nowowiejski zerwał się także dość wcześnie, bo mu Zosia Boska od wywczasu milszą była. Przybrawszy się więc od rana pięknie, poszedł do owej izby, w której wczoraj tańczono, nasłuchiwać, czy w przyległych niewieścich komorach nie ma jeszcze ruchu i krzątaniny. W izbie zajętej przez panią Boską słychać już było ruch, ale niecierpliwemu młodzianowi tak pilno było Zosię zobaczyć, że chwyciwszy za kindżał, począł nim mech i glinę między belkami wyłupywać, aby bodaj przez


      szparutkę jednym okiem na Zosię spojrzeć. Zastał go przy tej robocie pan Zagłoba, który właśnie z różańcem nadszedł, i poznawszy zaraz, co się święci, zbliżył się na palcach i począł okładać sandałowymi paciorkami plecy rycerza. Ów uciekał, wykręcał się, niby się śmiejąc, ale zmieszany bardzo, stary zaś gonił i bił powtarzając:


- A Turku jakiś, a Tatarzynie, a naści! a naści! exorciso te! A gdzie mores? To niewiasty będziesz podglądał? A naści, a naści!


- Dobrodzieju! - wołał pan Nowowiejski - nie godzi się ze świętych paciorków kańczuga czynić! Zaniechajcie mnie, bom grzesznej intencji nie miał !


- Nie godzi się, mówisz, świętymi paciorkami bić? Nieprawda! Palma w kwietnią niedzielę też święta, a przecie nią biją! Ha! to był dawniej pogański różaniec i do Supankazego należał, alem mu go pod Zbarażem wydarł, a potem nuncjusz apostolski go poświęcił. Patrz, sandał prawdziwy!


- Jeśli prawdziwy sandał, to pachnie.


- Mnie pachnie różaniec, a tobie dziewczyna. Muszę ci jeszcze dobrze plecy przetrzepać, bo właśnie do wypędzenia diabła z ciała nie masz nad święte paciorki! - Nie miałem grzesznej intencji, żebym tak zdrów był!...


- Jeno przez pobożność dziurkę dłubałeś, co?


- Nie przez pobożność, ale przez miłość tak ekstraordynaryjną, że nie wiem, jeżeli mnie nie rozsadzi jako granat! Co tu klimkiem rzucać, kiedy prawda! Bąki tak konia latem nie ćwiczą, jako mnie afekty ćwiczą!


- Patrz, żeby to nie były grzeszne żądze, bo kiedym tu wszedł, toś ustać nie mógł, jeno tak piętą o piętę tłukłeś, jakobyś na głowniach stał.


- Nie widziałem nic, jak Boga najszczerzej kocham, bom przecie dopiero szparutkę dłubał!


- Ha! młodość!... krew nie woda!... Ja się też czasem dotąd hamować muszę, bo jeszcze we mnie leo mieszka, qui querit quem devoret ! Jeśli masz czyste intencje, to o ożenku myślisz?


- Czy o ożenku myślę? Mocny Boże! A o czymże bym myślał? Nie tylko myślę, ale tak mi jest, jakby mnie kto szydłem ekscytował! To wasza mość chyba nie wiesz, że ja już wczoraj pani Boskiej deklarowałem i od ojca konsens mam?


- Z siarki i prochu chłop! daj cię katu! Kiedy tak, to co innego, ale powiadaj, jak to było?


- Pani Boska poszła wczoraj do komory chustę dla Zosieńki przynieść, ja za nią! Obróci się: "Kto tam?" - A ja buch do nóg! "Bijcie, matko, ale Zośkę dajcie, moją szczęśliwość, moje kochanie!" Pani Boska zaś ochłonąwszy tak rzecze: "Wszyscy waści chwalą i za godnego kawalera go mają: mój mąż w niewoli, a Zośka bez opieki na tym świecie; wszelako ja dziś responsu nie dam ani też jutro, jeno później -waszmość zaś też pozwoleństwa rodzicielskiego potrzebujesz." To powiedziawszy poszła myśląc, że może po pijanemu to czynię. Jakoż miałem w głowie...


- Nic to! wszyscy mieli w głowie! Uważałeś, jako owemu Nawiraghowi i Anardratom spiczaste czapki w końcu na bakier zjechały?


- Nie uważałem, bom sobie już w duszy układał, jak by najłatwiej od ojca konsens uzyskać.


- A ciężko przyszło?


- Nad ranem poszliśmy oba do kwatery, a że to żelazo póty dobrze kuć, póki gorące, pomyślałem sobie wraz, że trzeba choć z daleka wymacać, jak też ojciec imprezę przyjmie. Więc mówię mu : "Słuchaj, ojciec, chcę Zośki na gwałt i konsensu mi trzeba, a nie da ojciec, to bogdaj do Wenecjanów pójdę służyć i tyle mni

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP