Pan Wołodyjowski (Henryk Sienkiewicz) - Rozdział I strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz / Rozdział I

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


Pewnego pięknego dnia jesienią siedział sobie pod cienistym dachem letnika pan Andrzej Kmicic i popijając miód poobiedni, spoglądał przez obrosłe dzikim chmielem kraty na żonę, która przechadzała się pięknie umiecioną ulicą przed letnikiem. Niewiasta była urodziwa nad miarę, jasnowłosa, o pogodnej, nieledwie anielskiej twarzy. Chodziła z wolna i ostrożnie, bo było w niej pełno powagi błogosławieństwa.


      Pan Andrzej Kmicic patrzył na nią okrutnie rozkochany. Gdzie się ruszyła, tam wzrok jego zwracał się za nią z takim przywiązaniem, z jakim pies wodzi oczyma za panem. Chwilami zaś uśmiechał się, bo był z jej widoku rad bardzo, i wąsa do góry podkręcał.


      A wówczas pojawiał się w jego twarzy pewien wyraz wesołego hultajstwa. Znać żołnierz był z przyrodzenia krotofilny i za kawalerskich lat musiał moc figlów napłatać.


      Ciszę w sadzie przerywały tylko odgłosy spadających na ziemię przejrzałych owoców i brzęczenie owadów. Pogoda ustaliła się cudnie. Był to początek września. Słońce nie prażyło już za mocno, ale rzucało jeszcze obfite złote blaski. W blaskach owych lśniły się czerwone jabłka wśród szarych liści siedzące tak obficie, że drzewa zdawały się być nimi oblepione. Gałęzie śliw gięły się pod owocem okrytym siwym woskiem. Pierwsze zapowiednie nitki pajęczyny, pouczepiane do drzew, chwiały się wraz z leciuchnym powiewem, tak lekkim, iż nie szeleścił nawet liśćmi.


      Może i owa pogoda na świecie napawała tak pana Kmicica wesołością, bo oblicze rozjaśniało mu się coraz więcej. Wreszcie pociągnął miodu i rzekł do żony:


- Oleńka, a pójdź ino tu! Coś ci rzeknę.


- Byle nie coś takiego, czego nierada słucham.


- Jak mi Bóg miły, nie! Daj ucho!


      To rzekłszy objął ją wpół, przysunął wąsy do jej jasnych włosów i szepnął:


- Jeśli będzie chłop, to niech mu będzie Michał.


      Ona zaś odwróciła twarz nieco zapłonioną i odszepnęła mu z kolei:


- A obiecałeś się nie przeciwiać, żeby był Herakliusz?


- Bo widzisz, dla Wołodyjowskiego...


- Zali nie pierwsza pamięć dziada?


- I mego dobrodzieja... Hm! prawda... Ale drugiemu będzie Michał! Nie może inaczej być!


      Tu Oleńka wstawszy próbowała się uwolnić z rąk pana Andrzeja Kmicica, ale on, przygarnąwszy ją jeszcze silniej do siebie, począł całować po ustach, po oczach, powtarzając przy tym :


- A mój ty krociu, mój tysiącu, moje ty kochanie najmilsze!


      Dalszą rozmowę przerwał im pachołek, który ukazał się na końcu ulicy i szedł spiesznie ku letnikowi.


- Czego chcesz? - spytał Kmicic puszczając żonę.


- Pan Charłamp przyjechał i czeka na pokojach - odrzekł pachoł.


- A owóż i on sam ! - zawołał Kmicic na widok męża zbliżającego się ku altanie. - Dla Boga, jakże mu wąsy posiwiały! Witaj, towarzyszu miły! witaj, stary kompanionie!


      To rzekłszy wypadł z altany i biegł naprzeciw pana Charłampa z roztworzonymi rękoma.


      Ale pan Charłamp skłonił się naprzód nisko Oleńce, którą za dawnych czasów na kiejdańskim dworze u księcia wojewody wileńskiego widywał, następnie przycisnął jej dłoń do swoich niezmiernych wąsów, za czym dopiero rzuciwszy się w objęcia Kmicica zaślochał na jego ramieniu.


- Dla Boga, co waści jest? - zawołał zdumiony gospodarz.


- Jednemu Bóg przysporzył szczęścia - odrzekł Charłamp -a drugiemu umknął. Smutku zaś mojego powody samemu tylko waszmości opowiedzieć mogę.


      Tu spojrzał na panią Andrzejową, ona zaś domyśliwszy się, że przy niej nie chce mówić, rzekła do męża:


- Przyślę waszmościom miodu, a teraz ich samych zostawuję...


      Kmicic pociągnął pana Charłampa do letnika i usadowiwszy go na ławie, zawołał:


- Coć jest? Pomocy ci trzeba? Liczże na

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP