Ogniem i mieczem (Henryk Sienkiewicz) - Tom Drugi Rozdział IV strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Ogniem i mieczem - Henryk Sienkiewicz / Tom Drugi Rozdział IV

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


- Cud jawny już Pan Bóg raz nad nią okazał - mówił pan Zagłoba do Wołodyjowskiego i Podbipięty siedząc w kwaterze Skrzetuskiego. - Cud jawny, mówię, że mi ją pozwolił z tych rąk sobaczych wyrwać i przez całą drogę ustrzec; ufajmy, że się jeszcze nad nią i nad nami zmiłuje. Byle tylko żywa była. A tak mi coś szepce, że on ją znowu porwał. Bo, uważcie waszmościowie: przecie, jako nam języki powiadały, on po Pułjanie przy Krzywonosie drugim sprawcą został - żeby go diabli sprawili! - a więc przy wzięciu Baru musiał być.


- Mógł jej nie odnaleźć w owym tłumie nieszczęsnych; przecie tam dwadzieścia tysięcy ludu wycięto - rzecze pan Wołodyjowski.


- To jego waść nie znasz. A ja bym przysiągł, iż on wiedział, że ona jest w Barze. Owóż nie może być inaczej, tylko on ją z rzezi salwował i gdzieś wywiózł.


- Niewielką nam waść pociechę powiadasz, bo na miejscu pana Skrzetuskiego wolałbym, żeby zginęła, niż żeby miała w jego plugawych rękach zostawać.


- I to nie pociecha, bo jeśli zginęła, to pohańbiona...


- Desperacja! - rzecze Wołodyjowski.


- Och, desperacja! - powtórzył pan Longinus.


      Zagłoba począł szarpać wąs i brodę, na koniec wybuchnął:


- A żeby ich parchy zjadły, cały ten ród arcypieski! żeby z ich bebechów poganie cięciwy pokręcili!... Bóg stworzył wszystkie nacje, ale ich diabeł takich synów, sodomitów! Bodaj im wszystkie ich maciory zjałowiały!


- Nie znałem ja tej słodkiej panny - mówił smutnie pan Wołodyjowski - ale wolałbym, żeby mnie samego nieszczęście pościgło.


- Raz ja ją w życiu widziałem, ale gdy ją wspomnę, z żalu żyć hadko! - rzekł pan Longinus.


- To wam! - wołał pan Zagłoba - a cóż mnie, którym ją ojcowskim afektem umiłował i z toni takiej wyprowadził?... - Cóż mnie?


- A cóż panu Skrzetuskiemu? - pytał Wołodyjowski.


      I tak desperowali rycerze, a następnie pogrążyli się w milczeniu.


      Pierwszy ocknął się pan Zagłoba.


- Zali już nie ma rady? - spytał.


- Jeśli rady nie ma, to obowiązek jest pomścić - odpowiedział Wołodyjowski.


- Oby Bóg dał prędzej walną bitwę! - westchnął pan Longinus. - Mówią o Tatarach, że już się przeprawili i w polach koszem zapadli.


      Na to pan Zagłoba:


- Nie może być, abyśmy ją, niebogę, tak zostawili, niczego dla jej ratunku nie przedsiębiorąc. Dość ja już się po świecie starych kości natłukłem, lepiej by mi teraz gdzie w spokoju w jakiej piekarni dla ciepła legiwać, ale dla tej niebogi pójdę jeszcze choćby do Stambułu, choćbym na nowo chłopską siermięgę miał włożyć i teorban wziąć, na któren bez abominacji spojrzeć nie mogę.


- Waćpan tak w fortele obfity, wymyślże co - rzekł pan Podbipięta.


- Siła mnie już sposobów przez głowę przechodziło. Żeby choć połowę takich miał książę Dominik, to by już Chmielnicki, wypatroszony, za zadnie nogi na szubienicy wisiał. Mówiłem już o tym i ze Skrzetuskim, ale z nim się teraz nie można niczego dogadać. Boleść się w nim zapiekła i nurtuje go gorzej choroby. Wy jego pilnujcie, żeby mu się rozum nie pomieszał. Często się trafia, że od wielkich smutków mens poczyna robić jak wino, aż w końcu skiśnie.


- Bywa to, bywa! - rzekł pan Longinus.


      Pan Wołodyjowski poruszył się niecierpliwie i spytał:


- Jakież tedy są waści sposoby?


- Moje sposoby? Owóż naprzód musimy się dowiedzieć, czy ona, nieboga najmilsza - niech ją anieli strzegą od wszystkiego złego! - żywa jeszcze, a dowiedzieć się możem dwojakim sposobem: albo znajdziemy między książęcymi Kozakami ludzi wiernych i pewnych, którzy się podejmą niby to do Kozaków uciec, pomieszać się między Bohunowymi ludźmi i od nich czegoś się dowiedzieć...


- Ja mam dragonów Rusinów! - przerwał Wołodyjowski. - Ja takich ludzi znajdę.


- Czekaj waść... albo złapać języka z tych hultajów, którzy Bar brali, czy czego nie wiedzą

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP