Potop (Henryk Sienkiewicz) - Tom Pierwszy Rozdział IV strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Potop - Henryk Sienkiewicz / Tom Pierwszy Rozdział IV

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


Upłynęło kilka dni, a Kmicic nie wracał, ale za to do Wodoktów przyjechało trzech szlachty laudańskiej na zwiady do panienki. Przyjechał więc Pakosz Gasztowt z Pacunelów, ten, który gościł u siebie pana Wołodyjowskiego, patriarcha zaścianka, słynny z bogactw i sześciu córek; z tych trzy były za trzema Butrymami, a dostały każda po sto bitych talarów wiana prócz wyprawy i inwentarzy. Drugi przyjechał Kasjan Butrym, najstarszy człowiek na Laudzie, dobrze Batorego pamiętający, z nim zięć Pakosza, Józwa Butrym. Ten, choć w sile wieku, nie miał bowiem więcej jak lat pięćdziesiąt, a na popis pospolitego ruszenia do Rosień nie poszedł, albowiem w wojnach kozackich kula armatnia stopę mu urwała. Zwano go także z tego powodu kuternogą albo Józwą Beznngim. Był to straszliwy szlachcic, siły niedźwiedziej i wielkiego rozumu, ale surowy, zgryźliwy, ostro ludzi sądzący. Z tego powodu obawiano się go nieco w okolicach, bo przebaczać ani sobie, ani innym nie umiał. Bywał także niebezpieczny, gdy podpił, ale zdarzało mu się to rzadko.


      Ci tedy przyjechali do panny, która przyjęła ich wdzięcznie, choć od razu domyśliła się, że na zwiady przyjeżdżają i usłyszeć coś od niej o panu Kmicicu pragną.


- Bo my do niego chcemy jechać z pokłonem, aleć to podobno jeszcze z Upity nie wrócił - mówił Pakosz - tak do ciebie przyjechali pytać, kochanieńka, kiedy można?


- Myślę, że tylko co go nie widać - odrzekła panna. - Rad on wam, opiekunowie, będzie z całej duszy, bo siła dobrego słyszał o was, i dawniej od dziadusia, i teraz ode mnie.


- Byle nas nie chciał przyjąć, jak domaszewiczów przyjął, gdy do niego z wieścią o śmierci pułkownika przyjechali! - mruknął ponuro Józwa.


      Panna dosłyszała i odparła zaraz żywo:


- Wy o to nie bądźcie krzywi. Może i nie dość politycznie ich przyjął, ale już :u swoją omyłkę wyznał. Trzeba też pamiętać, że z wojny szedł, na której tyle trudów i zmartwień przebył! Żołnierzowi się nie dziwić, choć i na kogo fuknie, bo to u nich humory jako szable ostre.


      Pakosz Gasztowt, który z całym światem zawsze chciał być w zgodzie


      kiwnął ręką i rzekł:


- My też się i nie dziwili! Dzik na dzika fuknie, jak go z nagła zobaczy, czemu by człek na człeka nie miał fuknąć! My pojedziem po staremu do Lubicza pokłonić się panu Kmicicowi, aby z nami żył, na wojnę i do puszczy chodził jako nieboszczyk pan podkomorzy.


- Tak już powiedz, kochanieńka: udał ci się czy nie udał? - pytał Kasjan Butrym. - Taż to nasza powinność pytać!...


- Bóg wam zapłać za troskliwość. Zacny to kawaler pan Kmicic, a choćbym też co przeciw upatrzyła, nie godziłoby mi się o tym mówić.


- Aleś nic nie upatrzyła, duszo ty nasza najmilejsza?


- Nic! Zresztą nikt go tu nie ma prawa sądzić, a broń Boże nieufność okazać! Bogu lepiej dziękujmy!


- Co tu zawczasu dziękować?! Jak będzie za co, to i dziękować, a nie, to nie dziękować - odpowiedział posępny Józwa, który jako prawdziwy Żmudzin, bardzo był ostrożny i przewidujący.


- A o ślubie wy mówili? - pytał znów Kasjan.


      Oleńka spuściła oczy.


- Pan Kmicic chce jak najprędzej...


- Ot, co! jeszcze by nie kciał... - mruknął Józwa -chybaby głupi! A któryż to niedźwiedź nie kce miodu z barci? Ale po co się spieszyć? Czy to nie lepiej zobaczyć, co zacz człowiek jest? Ojcze Kasjanie, taż już powiedzcie, co macie na języku, nie drzemcie jako zając o południu pod skibą!


- Jać nie drzemię, jeno sobie w głowę patrzę, co by rzec - odpowiedział staruszek. - Pan Jezus powiedział tak: Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie! My też panu Kmicicowi zła nie życzym, aby i on nam nie życzył, co daj Boże, amen!


- Byle był po naszej myśli! - dodał Józwa.


      Billewiczówna zmarszczyła swe sobole brwi i rzekła z pewną wyniosłością:


- Pamiętajcie, asanowie, że nie sługę mamy przyjmow

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP