Lalka (Bolesław Prus) - Tom Pierwszy "Rządy starego subiekta" strona nr 2

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Lalka - Bolesław Prus / Tom Pierwszy "Rządy starego subiekta"

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


poprzednia strona

r>

Tak mruczał i chodził po sklepie przygarbiony, z rękoma w kieszeniach, a za nim jego pudel. Pan od czasu do czasu zatrzymywał się i oglądał jakiś przedmiot, pies przysiadał na podłodze i skrobał tylną nogą gęste kudły, a rzędem ustawione w szafie lalki, małe, średnie i duże, brunetki i blondynki, przypatrywały się im martwymi oczami. Drzwi od sieni skrzypnęły i ukazał się pan Klejn, mizerny subiekt, ze smutnym uśmiechem na posiniałych ustach.


- A co, byłem pewny, że pan przyjdziesz pierwszy. Dzień dobry- rzekł pan Ignacy. - Paweł! gaś światło i otwieraj sklep.


Służący wbiegł ciężkim kłusem i zakręcił gaz. Po chwili rozległo się zgrzytanie ryglów, szczękanie sztab i do sklepu wszedł dzień, jedyny gość, który nigdy nie zawodzi kupca. Rzecki usiadł przy kantorku pod oknem. Klejn stanął na zwykłym miejscu przy porcelanie.


- Pryncypał jeszcze nie wraca, nie miał pan listu? - spytał Klejn.


- Spodziewam się go w połowie marca, najdalej za miesiąc.


- Jeżeli go nie zatrzyma nowa wojna.


- Staś... Pan Wokulski - poprawił się Rzecki - pisze mi, że wojny nie będzie.


- Kursa jednak spadają, a przed chwilą czytałem, że flota angielska wpłynęła na Dardanele.


To nic, wojny nie będzie. Zresztą - westchnął pan Ignacy - co nas obchodzi wojna, w której nie przyjmie udziału Bonaparte.


- Bonapartowie skończyli już karierę.


- Doprawdy?... - uśmiechnął się ironicznie pan Ignacy. - A na czyjąż korzyść MacMahon z Ducrotem układali w styczniu zamach stanu?... Wierz mi, panie Klejn, bonapartyzm to potęga!...


- Jest większa od niej.


- Jaka? - oburzył się pan. Ignacy. - Może republika z Gambettą?... - Może Bismarck?..


- Socjalizm... - szepnął mizerny subiekt kryjąc się za porcelanę.


Pan Ignacy mocniej zasadził binokle i podniósł się na swym fotelu, jakby pragnąc jednym zamachem obalić nową teorię, która przeciwstawiała się jego poglądom, lecz poplątało mu szyki wejście drugiego subiekta z brodą.


- A, moje uszanowanie panu Lisieckiemu! - zwrócił się do przybyłego. - Zimny dzień mamy, prawda? Która też godzina w mieście, bo mój zegarek musi się spieszyć. Jeszcze chyba nie ma kwadransa na dziewiątą?..


- Także koncept... Pański zegarek zawsze spieszy się z rana, a późni wieczorem - odparł cierpko Lisiecki ocierając szronem pokryte wąsy.


- Założę się, żeś pan był wczoraj na preferansie.


- Ma się wiedzieć. Cóż pan myślisz, że mi na całą dobę wystarczy widok waszych galanterii i pańskiej siwizny?


- No; mój panie, wolę być trochę szpakowatym aniżeli łysym - oburzył się pan Ignacy.


- Koncept!... - syknął pan Lisiecki. - Moja łysina, jeżeli ją kto dojrzy, jest smutnym dziedzictwem rodu, ale pańska siwizna i gderliwy charakter są owocami starości, którą... chciałbym szanować.


Do sklepu wszedł pierwszy gość: kobieta ubrana w salopę i chustkę na głowie, żądająca mosiężnej spluwaczki... Pan Ignacy bardzo nisko ukłonił się jej i ofiarował krzesło, a pan Lisiecki zniknął za szafami i wróciwszy po chwili doręczył interesantce ruchem pełnym godności żądany przedmiot. Potem zapisał cenę spluwaczki na kartce, podał ją przez ramię Rzeckiemu i poszedł za gablotkę z miną bankiera, który złożył na cel dobroczynny kilka tysięcy rubli.


Spór o siwiznę i łysinę był zażegnany.


Dopiero około dziewiątej wszedł, a raczej wpadł do sklepu pan Mraczewski, piękny, dwudziestoletni blondynek, z oczyma jak gwiazdy, z ustami jak korale, z wąsikami jak zatrute sztylety. Wbiegł ciągnąc za sobą od progu smugę woni i zawołał:


- Słowo honoru daję, że już musi być wpół do dziesiątej. Letkiewicz jestem, gałgan jestem, no - podły jestem, ale cóż zrobię, kiedy matka mi zachorowała i musiałem szukać doktora. Byłem u sześciu...


- Czy u tych, którym dajesz pan neseserki? - spytał Lisiecki.


- Neseserki?... Nie. Nasz doktor nie przyjąłby nawet szpilki. Zacny człowiek... Prawda, panie Rzecki, że już

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP