Chłopi (Władysław Stanisław Reymont) - Lato Rozdział VI strona nr 1
Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków
Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line. Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.
Szkolne lektury / Chłopi - Władysław Stanisław Reymont / Lato Rozdział VI
::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::
- Pietrek, przynieś no drewek - krzyknęła sprzed domu Hanka, rozmamłana była całkiem i omączona przy wyrabianiu chleba.
W szabaśniku huczał już tęgi ogień, przegarniała go raz po raz i leciała obtaczać bochny i wynosić je w ganek, na deskę ździebko wystawioną w słońcu, bych prędzej rosły. Zwijała się siarczyście, gdyż ciasto prawie już kipiało z wielkiej dzieży, przyokrytej pierzyną:
- Józka, dorzuć do pieca, bo trzon jeszczek czarniawy!
Ale Józki nie było, a Pietrek też się nie kwapił z posłuchem, nakładał w podwórzu gnój, oklepując czubaty wóz, bych się nie roztrzęsał po drodze, i spokojnie poredzał ze ślepym dziadem, któren pod stodołą wykręcał powrósła.
Popołudniowe słońce tak jeszcze przypiekało, że ściany popuszczały żywicą, parzyła ziemia i powietrze prażyło kiej żywym ogniem, że już ruchać się było ciężko. Muchy jeno kręciły się z brzękiem nad wozem i konie dziw nie porwały postronków i nóg nie połamały szarpiąc się i oganiając od ukąszeń.
Nad podwórzem wisiała senna, przygniatająca spieka, przejęta ostrym zapachem gnoju, że nawet ptaki w sadzie pocichły, kury leżały pod płotami kieby nieżywe, a prosiaki z pojękiwaniem rozwalały się w błocie pod studnią, gdy naraz dziad zaczął srogo kichać, bowiem z obory zawiało jeszcze barzej.
- Na zdrowie wama, dziadku!
- Nie z trybularza wieje, nie, a chociem i tego zwyczajny, ale zawierciło w nosie gorzej tabaki.
- Kto czego zwyczajny, to mu smakuje!
- Głupiś, cóż to, łajno jeno wywąchuję po świecie!...
- Rzekłem, bo mi się przybaczyło, co tak mi pedział mój dziadźka we wojsku, kiej me przy uczeniu pierwszy raz sprał po pysku...
- I wzwyczaiłeś się do tego, co? Hi! hi! hi!...
- Hale, bogać ta, kiej rychło sprzykrzyła mi się taka nauka, że przycapiłem ścierwę w jakimś kącie i tak mu pysk wyrychtowałem, jaże spuchnął niby bania. Już me potem nie bijał...
- Długoś to służył?
- A całe pięć roków! Nie było się czym wykupić, to i musiałem rużie dźwigać. Jeno zrazu, pókim był głupi, to potyrał mną, kto chciał, i biedym się najadł, ale kamraty me nauczyły, że jak czego brakowało, tośwa zworowali abo dała jedna dzieucha, służanka, bom obiecał się z nią ożenić! A jak me przezywały od kartoszków, jak się śmiały z mojej mowy i naszego pacierza...
- A poganiny zapowietrzone, śmiały się z pacierza.
- Tom każdemu z osobna pomacał żebra i poniechały!
- Cie, takiś to mocarz!
- Mocarz, nie mocarz; ale trzem radę dam! - przechwalał się z uśmiechem.
- Byłeś to na wojnie, co?
- Jaże, przeciem z Turkami wojował. Pokorzylim ich do cna!
- Pietrek, kajże to drzewo? - zawołała znowu Hanka.
- A tam, kaj było przódzi! - odburknął pod nosem.
- Dyć gospodyni cię woła - upominał nasłuchujący dziad.
- Niech woła, a juści, może jeszczek statki mył będę!
- Głuchyś czy co? - wrzasnęła wybiegając przed dom.
- W piecu palił nie będę, nie do tegom się godził!- odkrzyknął.
Wywarła na niego gębę po swojemu.
Ale parob bardzo hardo odszczekiwał, ani myśląc posłuchać, a kiej go jakimś słowem barzej dojena, wraził widły w gnój i zawołał ze złością:
- Nie z Jagusią macie sprawę, nie wygonicie me krzykiem.
- Obaczysz, co ci zrobię! Popamiętasz! - groziła dotknięta do żywego i już rozeźlona tak zwijała się kole chleba, jaże tuman mąki zapełnił izbę i buchał przez okna. Mamrotała jeno na zuchwalca wynosząc chleby w ganek, to dorzucając drewek do pieca albo i wyzierając za dziećmi. Strudzona już była z pracy i spieki, bo w izbie gorąc jaże dusił, a w sieniach, kaj się buzowało w szabaśniku, też ledwie odzipnął, że przy tym i muchy, od których roiły się ściany, brzęczały nieustannie i cięły wielce dokuczliwie, to prawie z płaczem oganiała się gałęzią i tak już była spocona i rozdrażniona, że robiła coraz wolniej i niecierpliwiej.
Właśnie ostatni nabier ciasta wygniatała, gdy Pietrek
wyjechał z podwórza.
następna strona
::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::
|