Chłopi (Władysław Stanisław Reymont) - Zima Rozdział XI strona nr 2

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Chłopi - Władysław Stanisław Reymont / Zima Rozdział XI

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


poprzednia strona

edł w końcu i wyczekiwany Rocho, a tuż za nim Mateusz.

- Wieje to jeszcze? - spytała któraś.

- Całkiem ustało i ma się na odmianę.

- Od borów coś huczy, pewnikiem przyjdzie odelga- dorzucił Kłąb.

Rocho siadł na uboczy do zastawionej miski, bo u Kłębów teraz dzieci nauczał, mieszkał i jadał, Mateusz zaś witał się z niektórymi, nie patrząc nawet na Jagnę, jakby jej nie dojrzał, choć siedziała w pośrodku i najpierwsza mu w oczy wpadła, uśmiechnęła się na to leciutko, nieznacznie stróżując oczami drzwi wchodowych.

- A wiało też dzisiaj, że niech ręka boska broni! Kobiety na pół żywe przywlekły się z lasu, a pono Hanka z Bylicą jeszcze nie powróciła - zagadnęła Sochowa.

- Juści, biednym to zawdy wieje w plecy - mruknęła Kobusowa.

- Na co to ano i tej Hance zeszło! - zaczęła Płoszkowa, ale spostrzegłszy, że na Jagnę uderzyły ognie, urwała prędko zagadując czym innym.

- Jagustynki nie było? - zapytał Rocho.

- Plotkami ni obmową nie pożywi się u nas, to za nic ma taką kompanię.

- Pleciuch baba, tak dzisiaj najurzyła u Szymków, że sołtysowa sklęła się z wójtową, i żeby nie ludzie, do bicia by przyszło.

- A bo jej pozwalają przewodzić.

- I ustępują kiej przed czym poczciwym.

- Nikto się nie znajdzie, żeby jej zapłacił za te ciągłe swary i kłyźnienia.

- Przeciech wiedzą wszyscy jaka, to czemu szczekaczowi wiarę dają.

- Juści, kto wymiarkuje, kiedy prawdę powie, a kiej scygani !

- Wszystko jest bez to, że każda rada słucha na drugą - zakończyła Płoszkowa.

- Niechby się mnie czepiła, nie darowałabym! - wykrzyknęła Tereska żołnierka.

- Hale, jakby o tobie co dnia nie pyskowała po wsi szepnęła urągliwie Balcerkowa.

- Słyszeliście, przywtórzcie! - zakrzyczała rozczerwieniona, boć wiadomym było, że z Mateuszem dobrze się znała

- Przywtórzę, nawet prosto do oczów powiem, niech jeno twój z wojska powróci!

- Wara wam do mnie! ale, będą tu bele co powiadać!...

- Nie drzyj się, kiej cię nikt nie zaczepia - zgromiła ją surowo Płoszkowa, ale Tereska długo nie mogła się uspokoić mamrocząc cosik z cicha.

- Byli już z niedźwiedziem? - zagadnął Rocho, aby zwrócić uwagę w inną stronę.

- Ino ich patrzeć, bo są już u organistów.

- Które to chodzą?c

- A dyć te wisielaki Gulbasowe i Filipki chłopaki!

- Idą już, idą! - zaczęły wołać dziewczyny, bo się rozległ przed domem długi ryk, a po nim głosy różnych zwierząt zaczęły się rozlegać w sieni, to kogut piał, owce beczały; koń rżał, a przewodził im ktosik na piszczałce, wreszcie drzwi się otwarły i przodem wlazł chłopak, przyodziany w kożuch do góry wełną, z czapą wysoką, przysmolony na gębie, że jak Cygan się widział, a ciągnął za sobą na długim powróśle onego niedźwiedzia, przybranego całkiem w grochowiny, z kożuszanym łbem, z ruchającymi się uszami z papieru i z ozorem czerwonym, może na łokieć wywalonym, do rąk zaś miał przywiązane kije, okręcone w grochowiny i wrażone w trepy, że chodził niby na czworakach, a za nim szedł tuż drugi wodziciel, ze słomianą pytą i kijem ostrymi kołkami najeżonym, na których tkwiły kawałki słoniny, to chleby, to jakieś pękate torbeczki wisiały, a dopiero za nimi Michał od organisty na piszczałce przygrywający i cała hurma chłopaków z kijami, bijąc nimi w podłogę i pokrzykując z całej mocy.

Niedźwiednik pochwalił Boga, zapiał potem kiej kokot, zabeczał jak baran, zarżał niby ogier rozgrzany i zaczął wykrzykiwać:

- Niedźwiedniki my z kraju dalekiego, zza morza szerokiego, z lasu wielgachnego! gdzie ludzie do góry nogami chodzą, gdzie płoty kiełbasami grodzą, a ogniem się chłodzą; gdzie garnki do słońca przystawiają, świnie po wodach pływają i deszcze gorzałką padają; niedźwiedzia my srogiego wodzim i po świecie chodzim! Powiedzieli nam ludzie, że w tej wsi są gospodarze bogacze, gospodynie użyczliwe, a dzieuchy piękne, tośmy przyśli z kraju dalekiego, zza dunaju szerokiego, by nas

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP