Chłopi (Władysław Stanisław Reymont) - Zima Rozdział VI strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Chłopi - Władysław Stanisław Reymont / Zima Rozdział VI

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


- Myślałech, żeś gdzie w śniegach uwięzła! - szepnął przekąśliwie.

- Hale, można to przyspieszyć na taką wieję, po omacku szłam całkiem, bo tak ciepie śniegiem, że oczów nie można ozewrzeć, a takie zaspy na drogach, taki mąt, że i na dwa kroki nic nie rozezna przed się.

- Matka w chałupie?

- A juści, gdzie by ta szli na taki psi czas; rano byli u Kozłów, ale z Magdą jest krucho, na księżą oborę patrzy, to i nic poradzić nie poradzili - opowiadała Jagna otrzepując się ze śniegu.

- Cóż tam na wsi? - zagadnął naśmieszliwie.

- Idźcie pytać, to wiedzieć będziecie, po nowinki nie latałam !

- Dziedzic przejechał, nie wiesz to?

- Psu wytrzymać trudno na takiej wiejbie, a dziedzicowi by się tam chciało...

- Kogo mus pędzi, ten i na zakurki patrzał nie będzie...

- Pewnie, jak komu mus... - uśmiechnęła się wątpiąco.

- Sam się obiecał, nikto go nie prosił - powiedział Boryna surowo, odłożył ośnik, wstał z kobylicy i podszedł do okna wyjrzeć, ale na świecie była taka kurzawa, tak kotłowało, że ni płotów, ni drzewin widać nie było.

- Widzi mi się, że śnieg już nie sypie - powiedział łagodniej.

- A nie, kręci ino, rwie, zamiata i tak kurzy, tak ciepie, że drogi nie rozezna - rzekła Jagna, rozgrzała ręce i wzięła się do motania nici z wrzecion na motowidło, stary zaś powrócił do roboty, ale coraz niecierpliwiej spoglądał w okno i nasłuchiwał.

- Gdzie to Józka? - spytał po chwili.

Pewnikiem u Nastki, cięgiem tam przesiaduje.

- Lofer dzieucha, że tego pacierza w chałupie nie usiedzi.

- A bo jej się cni, powiada.

- Ale, zabawy se będzie szukała.

- Tak powiada, by ino się od roboty wykręcić.

- Nie możesz to przykazać?

- Juści, raz to mówiłam abo dwa, pysk na mnie wywarła jak na tego psa, jak wy jej nie przykrócicie, to ona ma gdzieś moje przykazy.

Ale stary puścił mimo uszów te skargi, bo coraz niecierpliwiej nasłuchiwał, cóż kiej żaden głos ludzki nie dochodził ze dworu, wichura ino wyła, przewalała się po świecie, biła niby barami w ściany, aż dom trzeszczał i pojękiwał.

- Pójdziecie to? - spytała cicho.

Nie odrzekł, bo dosłyszał otwieranie drzwi od sieni, jakoż w tej chwili wpadł zziajany Witek i krzyknął z progu:

- Dziedzic już przejechał!

- Dawno? Przywieraj drzwi prędko.

- A dyć jeszcze słychać brzękadła!

- Sam jechał?

- Kiej takie zakurki, żem ino konie rozeznał.

- Bieżyj w ten mig i dowiedz się, gdzie stanął!

- Pójdziecie do niego? - zapytała cicho, z tchem przytajonym.

- Poczekam, aż zawołają mnie, napraszał się nie będę, ale beze mnie przeciech nic nie uradzą...

Umilkli oboje, Jagna motała licząc nici i przewiązując je w pasma, a stary, że mu robota leeiała z rąk z niecierpliwości, rzucił wszystko i zaczął się przybierać do wyjścia, nim jednak skończył, przyleciał Witek.

- Dziedzic siedzą u młynarza w izbie ode drogi, a konie stoją w podwórzu.

- Cóżeś się tak utytłał?

- A bo mię wiater przewrócił w zaspę..

- Pewnie, dobrześ się musiał z chłopakami za łapy po śniegu wodzić!...

- Wiater mię obalił...

- Drzyj obleczenie, drzyj, jak się, jucho, rzemieniem pogrzeję, to zapamiętasz.

- Kiej prawdę mówię... tak wieje, tak ciepie, że ustoić trudno...

- Puść komin, w nocy się dość wygrzejesz, powiedz Pietrkowi, niech się do młocki weźmie, pomóż mu, nie ganiaj po wsi jak ten psiak z wywieszonym ozorem.

- Idę, ino jeszcze drewek przyniesę, bo gospodyni kazała... - szeptał żałośnie i markotnie, że nie mógł opowiadać, co widział na wsi, zakręcił się po izbie, gwizdnął na Łapę, ale pies zwinął się w kłębek i ani chciał słuchać, więc sam poszedł, Boryna zaś, ubrany do wyjścia, łaził z kąta w kąt, poprawiał w kominie, zachodził do stodoły, to oknem wyglądał, to przed dom wychodził i coraz niecierpliwiej czekał, ale nikt po niego nie przychodził.

- Może zapomnieli

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP