Chłopi (Władysław Stanisław Reymont) - Jesień Rozdział X strona nr 1

Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków

Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line.
Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.


UWAGA: SUPER STRESZCZENIA

Szkolne lektury / Chłopi - Władysław Stanisław Reymont / Jesień Rozdział X

::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::


Na ambonie i każdemu z osobna to mówię, ale wy jak te psy tylko nastajecie jeden na drugiego, tylko... - wiatr resztę słów wepchnął mu do gardła, że ksiądz się srodze zakasłał, a Antek nic nie rzekł, szedł w podle i wypatrywał w mrokach, pomiędzy drzewami.

Wiatr się podnosił coraz mocniejszy, przewalał się po drodze i tak bił w topole, i miotał nimi, aż się przyginały z jękiem i szumiały rozsrożone.

- A mówiłem jusze - zaczął znowu ksiądz - żeby sam kobyłę zaprowadził do stawu, to ją naprzód wypuścił no, i zapodziała się... Ślepa przecież, zalezie gdzie między płoty i jeszcze nogi połamie! - Biadał i bardzo troskliwie szukał, zaglądał za drzewo każde, wypatrywał po polach.

- Przeciech zawżdy sama chodziła...- Zna dobrze drogę do stawu... przecież, nalał kto bądź wody do beczki, wykręcił tylko, a ona już sama trafiła na plebanię... - Ale w dzień ją zaprzęgali... a dzisiaj Magda czy Walek puścili ją już o zmierzehu... Walek! - krzyknął głośno, bo cień jakiś zamajaczył wśród topoli...

- Walka widziałem po naszej stronie, ale jeszcze przed zmrokiem.

- Polazł ją szukać, rychło w czas. Klacz ma ze dwadzieścia roków, przy mnie się ulęgła... wysłużyła sobie łaskawy chleb... a przywiązana jak człowiek... Mój Boże, żeby się jej co złego nie stało!

- Co jej ta będzie! - mruknął Antek ze złością, bo jakże, poszedł do dobrodzieja po radę, po użalenie się, to go ino skrzyczał i jeszcze zabrał, żeby kobyły szukać! Juści, i kobyły szkoda, choć ta i ślepa, i stara, ale zawżdy człowiekowi powinna być pierwszyzna!

- A ty się opamiętaj i nie pomstuj, boć to ojciec rodzony ! Słyszysz !

- Dobrze pamiętam! - odparł ze złością.

- Grzech śmiertelny i obraza boska. A nic ten dobrego nie zwojuje sobie, któren w zapamiętałości rękę podnosi na ojców i przeciwi się przykazaniom Bożym. Masz rozum, toś o tym wiedzieć powinien.

- Sprawiedliwości chcę ino.

- A pomsty szukasz, co?

Antek nie wiedział, co rzec na to.

- A i to ci jeszcze powiem, że pokorne cielę dwie matki ssie.

- Wszyscy mi to powiedają... juści, ino tej pokorności mam już po grdykę, że więcej nie ścierpię! Choćby i zbój, choćby i ukrzywdziciel, ale że ojciec rodzony, to już mu wolno wszystko, a dzieciom nie wolno dochodzić swojej krzywdy! Laboga, takie urządzenie na świecie, że ino plunąć a iść, gdzie oczy poniesą...

- A idź, któż cię trzyma? - rzucił porywczo ksiądz.

- Może i pójdę, bo co mi tutaj robić, co? - szeptał ciszej, łzawo jakoś.

- Bajesz i tyle. Drudzy i jednego zagona nie mają, a siedzą, pracują i jeszcze Panu Bogu dziękują. Wziąłbyś się do roboty, a nie wyrzekał jak baba. Zdrowy jesteś, mocny, masz o co ręce zaczepić...

- Przeciech, całe trzy morgi! - rzucił urągliwie.

- Żonę i dzieci masz, toś o tym pamiętać powinien.

- Baczę ja dobrze, baczę... - mruknął przez zęby.

Wyszli przed karczmę, świeciło się w oknach i jakieś głosy wydzierały się aż na drogę.

- Co to, znowu pijatyka, co?

- Rekruty, te, co ich do wojska latoś wzieni, piją se la uciechy... W niedzielę ich pognają w tylachny świat, to się cieszą.:.

- Karczma prawie pełna! - szepnął ksiądz przystając przy topoli, skąd było dobrze widać przez okno całe wnętrze zapchane ludźmi:

- Bo się zejść miały dzisiaj i uredzić... względem tego lasu, co go dziedzic sprzedał Żydom na porębę...

- Przecież niecały sprzedał, jeszcze tyle zostało!

- Póki z nami się nie ugodzi, to ani chojaka ruszyć nie damy ! .

- Jak to?... - zapytał wystraszonym nieco głosem.

- A nie damy i tyla! Ociec chce się prawować, ale Kłąb i te, co z nim trzymają, powiedają, że sądu nie chcą, a rąbać nie pozwolą i choćby całą wsią iść przyszło, to pójdą, a i z siekierami, i z widłami, jak wypadnie, a swojego nie dadzą...

- Jezus Maria! To by się bez bitki i jakiego nieszczęścia nie obyło !

- Pewnie! Jak się parę łbów dworskich siekierami rozwali, to zaraz b

następna strona



::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::




Centrum ogrodowe




Archiwum lektur szkolnych istnieje od sierpnia 2005, mapa serwisu Polityka prywatności
Autor skryptów: Przemysław Krajniak, Skrypty PHP